Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/173

Ta strona została przepisana.

ofiarować, luidory pożyczyłeś i nie oddałeś ich więcej suknie jedwabne...
— Oliwjo!... Oliwjo!...
— Oddawaj mi moje pieniądze.
— A co chcesz za nie?...
— Dwa razy tyle.
— Dobrze!... zgoda — powiedział łotr z powagą. — Idę grać na ulicę de Bussy; przyniosę ci nietylko dwa, ale pięć razy tyle.
Ruszył ku drzwiom. Pochwyciła go za połę starego przetartego ubrania.
— Masz tubie!... — zawołał — podarłaś mi surdut.
— Tem lepiej, będziesz miał nowy...
— Sześć luidorów, Oliwjo, sześć luidorów.
Oiiwja z całym spokojem oberwała mu drugą połę. Rozjątrzyło to Beausira.
— Cóż u wszystkich djabłów!... — krzyknął — chcesz chyba, żebym cię zabił? Pięknie mnie traktuje ladacznica. Zupełnie teraz wyjść nie mogę!...
— Przeciwnie, wyjdziesz i to natychmiast.
— Ciekawym jak, bez ubrania?...
— Włóż zimowy surdut!...
— Dziurawy, łatany!...
— No, to go nie kładź, ale wyjdziesz.
— Nigdy.
Oliwja dobyła resztę złota z kieszeni, około czterdziestu luidorów — i w dwóch dłoniach podrzucać je zaczęła. Beausire o mało nie oszalał; ukląkł raz jeszcze.
— Rozkazuj — zawołał — rozkazuj!
— Pobiegniesz do magazynu Capucin Magique przy ulicy de Sine, gdzie sprzedają domina na bale maskowe.
— Co dalej?...
— Kupisz dwa garnitury — dwie maski i dwa domina.
— Dobrze.
— Dla ciebie czarny, dla mnie biały atlasowy.
— Rozumiem.
— Dwadzieścia minut czasu daję ci na to.
— Na bal pójdziemy?...
— Na bal.
— Lecę, — odparł, nie ruszając się zresztą.
— Cóż to, jeszcześ tutaj?...
— A na wydatki...