Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Czy okazywała zainteresowanie pani losem?
— Dosyć żywe nawet.
— Bardzo dobrze, zatem — rzekł kardynał w zamyśleniu, zapominając o protegowanej z powodu protektorki — jedno tylko jeszcze pozostaje do spełnienia.
— Co takiego?
— Dostać się do Wersalu.
Hrabina uśmiechnęła się ponętnie.
— Ale nie łudźmy się, hrabino, to rzecz niezmiernie trudna.
Pani de la Motte jeszcze się raz uśmiechnęła.
Kardynał uśmiechnął się również.
— Doprawdy, że wy, wszystkie panie z prowincji, nigdy o niczem me wątpicie. Ponieważ widziałyście otwarte bramy Wersalu i schody, po których się wchodzi, wyobrażacie sobie, że stoją one otworem dla każdego, że wszyscy po nich mogą wstępować.
— Wasza eminencja zechce mi dopomóc.
— Spróbuję, ale to nie tak łatwo przyjdzie. Przedewszystkiem, gdybyś tam imię moje wspomniała, po dwóch wizytach już stałoby ci się nieprzydatne, hrabino.
— Na szczęście, osłonięta jestem bezpośrednią protekcją królowej — i jeżeli dostałabym się do Wersalu, weszłabym tam z dobrym kluczem.
— Z jakim kluczem?
— A! panie kardynale, to moja tajemnica... Nie, nie, źle powiedziałam, gdyby moją była, powiedziałabym ci ją bez wahania, mnie wolno mieć tajemnic przed najlepszym przyjacielem.
— Jest zatem jakieś „ale“ hrabino?
— Tak, niestety! monsiniorze, jest ale, tajemnica nie do mnie należy i muszę ją zachować. Dość będzie, monsiniorze, gdy ci powiem, że...
— Że co takiego?
— Że jutro jadę do Wersalu, że będę przyjęta i że mam wszelkie powody liczyć na przyjazne przyjęcie.
Kardynał spojrzał na młodą kobietę, której pewność siebie wydała mu się następstwem dość obficie zakrapianej kolacji.
— Jutro zatem, hrabino, miej się dobrze na baczności. Oświadczam, że honor twój zależy od dostania się do Wersalu.