Bal był w pełni, gdy kardynał Ludwik de Rohan i pani de la Motte wsunęli się nieznacznie pomiędzy tysiące najróżnorodniejszych masek. I zniknęli wkrótce wśród tłumów, jak nikną drobne podmuchy wśród szalonych huraganów. Z początku, usiłowali stawić opór żywym falom płynącym, ale zrozumiawszy, że to daremne wysiłki, postanowili schronić się pod lożę królowej, gdzie nie tak było tłoczno, i gdzie ściana stanowić mogła pewien punkt oparcia.
Domina, jedno czarne, drugie białe, postać wysoka i średniego wzrostu, mężczyzna i kobieta, szli obok, pierwszy — torując przejście łokciami, druga — obracając głowę na wszystkie strony.
Domina te prowadziły nader ożywioną rozmowę.
— Mówię ci, Oliwjo, że na kogoś oczekujesz; twoja szyja? to chorągiewka, wykręcająca się za każdym podmuchem wiatru, jakgdyby wiejącego ze wszystkich stron świata.
— Cóż z tego? co dziwnego, że mam głowę w ruchu?... nato przecież jestem!...
— Panno Oliwjo!
— Nie krzycz tylko tak głośno. Wiesz, że nie boję się twego basowego głosu, a przedewszystkiem — nie nazywaj mnie po imieniu. Nic niema niewłaściwszego nad to, w tem miejscu.
Czarne domino rzuciło się gniewnie, gdy naraz stanęło przed niem inne, niebieskie, dość wysokie i kształtnej postawy.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/189
Ta strona została przepisana.
XXIII
W OPERZE