— Ho, ho, mój panie — oderwało się żartobliwie — pozwólże tej pani pobawić się swobodnie. Nie zawsze u djabła jest półpoście, nie zawsze też bywają bale w Operze!...
— Patrz lepiej swego nosa — odparło grubjansko czarne domino.
— E! mój jegomość! zapamiętaj to sobie raz na zawsze, że trochę uprzejmości nigdy nie zawadzi.
— Nie znam cię — odrzekło czarne domino — pocóż u djabła mam z tobą robić ceremonje?
— Nie znasz mnie, lecz...
— Lecz co?
— Lecz ja cię znam, panie Beausire.
Domino, usłyszawszy swoje nazwisko, zadygotało, zadrżał mu nawet jedwabny jego kapturek.
— Ależ... nie lękaj się, panie Beausire, nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
— A kogóż to ja się lękam? Czy wypadkiem nie odgadłeś mojej myśli, tak jak nazwiska?
— Być może.
— Cóż więc myślę? Nigdy nie widziałem czarownika i przyjemnie mi go będzie poznać.
— Wziąłeś mnie zatem — za wysłańca pana de Crosne?...
— Pana de Crosne?...
— No!... tak, o tem tylko myślisz i basta!... O panu de Crosne, inspektorze policji...
— Panie!...
— Bardzo pięknie, drogi panie Beausire; co to... sięgasz po szpadę do boku? A cóż za jakaś wojownicza natura! Uspokój się, drogi Beusire, szpadę zostawiłeś w domu i bardzo dobrze się stało. Mówmy o czem innem.
— Czy zechcesz mi odstąpić ramię tej pani?...
— Ramię tej pani?...
— Tak, tej pani.
— Czy na długo żądasz tego ramienia?...
— Drogi Beausire, jaki ty jesteś szkaradnie ciekawy: może na dziesięć minut, może na godzinę, a może i na całą noc.
— Wolne żarty, mój panie.
— Powiedz tak, albo nie...
— Nie.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/190
Ta strona została przepisana.