kolwiek byłoby inne, które trzeba było przybrać, aby o pierwszem zapomniano. Biedna Oiiwja. Szczęśliwa Nicolina!
W tej chwil maski tak się zbiły około tych dwojga spacerujących, że Nicolina, czy też Oliwja, zmuszona była bardziej się jeszcze przycisnąć do swego towarzysza.
— Powiedziałeś: biedna Oliwja!...
— Tak.
— Więc nie wierzysz, abym była szczęśliwa?
— Trudno być szczęśliwą — z takim jak Beausire człowiekiem.
Oliwja westchnęła.
— Szczęśliwą też wcale nie jestem.
— Skoro tak, to go porzuć.
— Nie chcę.
— Dlaczegóż?
— Bo żałowałabym tego natychmiast.
— I czegóż mogłabyś żałować w tym pijaku, karciarzu, w człowieku, który cię bije, w rzezimieszku, który lada dzień znajdzie się na galerach?
— Bodaj, że nie zrozumiesz tego, co ci powiem.
— Mów jednakże.
— Żałowałabym hałasu, jaki dokoła mnie czyni.
— Powinienem był to odgadnąć. Oto co znaczy spędzić młodość pomiędzy ludźmi spokojnymi.
— A czy znasz młodość moją?
— Doskonale.
— Panie drogi! — powiedziała Oliwja z niedowierzaniem, potrząsając głową.
— Porozmawiajmy więc o twojej młodości, panno Nicolino.
— I owszem: uprzedzam wszakże, iż nie będę odpowiadać na zapytania.
— Nie żądam tego bynajmniej.
— Czekam.
— Nie zacznę od dzieciństwa, bo nie wchodzi ono w rachunek życiowy, zacznę od chwili, w której poczułaś, że Bóg dał ci serce do kochania...
— Kogo?
— Gilberta.
Imię to, przejęło drżeniem młodą kobietę.
— O! skąd wiesz o tem? — zawołała.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/194
Ta strona została przepisana.