Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/200

Ta strona została przepisana.

— O, wiem dobrze, iż to za mało, proszę pani — odrzekł nieznajomy z tym wytwornym wdziękiem, z jakim człowiek dobrze wychowany przemawia do kobiety najniższej choćby wartości moralnej. — O wiele więcej warta jesteś i dowiodę ci tego. Nie odpowiadaj mi teraz, bo mnie nie zrozumiałaś, a zresztą — dodał nieznajomy, pochylając się...
— A zresztą?
— A zresztą, w tej chwili muszę skupić całą moją uwagę.
I puścili się pomiędzy tłumy, ona wyprostowana z podniesioną głową, szyją wdzięcznie wygiętą, z ruchami, które znawców zachwycały, bo na balach Opery, w tych czasach łatwych zdobyczy, z zajęciem, równającem się ciekawości lubowników pięknych koni, przypatrywano się ruchom pięknie zbudowanej kobiety.
Po upływie kilku minut, Oliwja próbowała zawiązać na nowo rozmowę.
— Cicho! — rzekł nieznajomy — albo raczej mów, ile ci się podoba, bylebyś mnie nie zmuszała do odpowiedzi. Mówiąc, zmieniaj głos, trzymaj głowę do góry i wachlarzem pocieraj się po szyi.
Zastosowała się do żądania. W tej chwili przechodzili koło grupy, pośrodku której mężczyzna eleganckiej powierzchowności, o ruchach zręcznych i swobodnych, rozmawiał z trzema towarzyszami, słuchającymi go z widocznem uszanowaniem.
— Kto jest ten młody człowiek? — zapytała Oliwja. — Cóż za piękne domino perłowego koloru!
— To hrabia d‘Artois, — odparł nieznajomy — przestań mówić, zmiłuj się!