Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/206

Ta strona została przepisana.
XXV
SAFO

Wkrótce pani de la Motte wraz z kardynałem opuściła bal. Wsiedli do czekającej na nich karety.
— Dokąd wiezie mnie ta kareta? — zapytała.
— Nie obawiaj się niczego, hrabino: wyjechałaś ze swego domu i do siebie powracasz.
— Mój dom!... na przedmieściu?....
— Tak, hrabino... Bardzo maleńki domek na pomieszczenie tylu wdzięków!
To mówiąc, książę pochwycił rękę Joanny i ogrzał ją gorącym pocałunkiem. Powóz zatrzymał się przed ustronnym domkiem. Joanna lekko wyskoczyła z karety, kardynał to samo gotów był uczynić.
— Szkoda zachodu, monsiniorze — cicho szepnęła mu szatan — kobieta.
— Jakto, hrabino — szkoda zachodu, aby kilka godzin z tobą spędzić?
— Lepiej iść spać, monsiniorze!
— Spodziewam się, że znajdziesz u siebie kilka pokoi sypialnych, hrabino.
— Dla siebie, zapewne, lecz dla was...
— A dla mnie, nic?
— Nie teraz jeszcze — odparła z minką tak rozkoszną i wyzywającą, że odmowa ta więcej była warta, niż obietnica.
— Zatem, do widzenia — odpowiedział kardynał, tak podniecony, że na chwilę zapomniał o zajściu balowem.
Joanna sama weszła do swego nowego domu. Sześciu lokajów, których sen został przerwany przybyciem pani,