Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— To się pokaże; ale przypuśćmy, że nic tam w kasie niema.
— I to prawdopodobne — odezwali się z uśmiechem stowarzyszeni.
— To zrobimy inaczej. My, jako ambasadorowie, zapytujemy panów Bochner i Bossange, jakiego bankiera mają w Lizbonie i dajemy im przekaz, zaopatrzony pieczęcią na ten dom bankierski i to na taką sumę, jakiej zażądają.
— Ot, to wyborny plan — rzekł tonem uroczystym don Manoël ja zająłem się samym pomysłem i do szczegółów się nie zniżyłem.
— A on je obmyślił wyśmienicie — zauważył bankier faraonowy, aż się oblizując.
— Teraz — przystąpmy do rozdania ról — wniósł Beausire. — Don Manoël będzie ambasadorem.
— A pan de Beausire moim sekretarzem tłumaczem dodał Manoël.
— Ależ ja bardzo źle mówię po portugalsku rzekł Beausire.
— E! o tyle dobrze, aby cię za paryżanina nie wzięto.
— To prawda, lecz...
— A zresztą — dodał don Manoël, zatrzymując przeciągłe spojrzenie na Beausirze — najpożyteczniejszym działaczom dostanie się największe wynagrodzenie.
— Tak, tak — potwierdzili stowarzyszeni.
— Więc rzecz skończona, jestem sekretarzem-tłumaczem.
— To mówmy już o wszystkim — przerwał bankier jakże podzielone będą zyski?
— Bardzo zwyczajnie — odrzekł don Manoël jest nas dwunastu.
— Tak, dwunastu — rzekli obecni.
— A więc każdy dostanie dwunastą część — dodał don Manoël.
— Wszystko więc załatwione — rzekł Beausire — ze szczegółami do jutra, bo już późno.
Myślał o Oliwji, pozostałej na balu z błękitnem dominem, ku któremi pomimo łatwości, z jaką sypał zlotem, kochanek Nicoliny nie czuł się usposobionym do ślepego zaufania.