Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/219

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie — zawołali stowarzyszeni — najlepiej skończyć odrazu. Jakież będą owe szczegóły?
— Kareta podróżna z herbami Souzy — odrzekł Beausire.
— Malowanie zajmuje wiele czasu i kareta schnąć długo musi — zauważył Manoël.
— No, to mamy i na to sposób — krzyknął Beausi. — Kareta pana ambasadora połamie się w drodze i zmuszony będzie wsiąść do karety swego sekretarza.
— O! to rzeczywiście upraszcza wszystko. Niech będzie masa kurzu i błota na tarczy, a na tyle karety aż grubo; naczelnik kancelarji zobaczy tylko kurz i błoto.
— A reszta personelu ambasady? — zapytał bankier.
— Reszta przybędzie wieczorem, pora najdogodniejsza, a ty nazajutrz, kiedy drogi będą przez nas utorowane.
— Bardzo dobrze.
— Każdy ambasador prócz sekretarza musi mieć pokojowca zauważył don Manoël — obowiązki to wcale delikatne.
— Panie komandorze — rzekł bankier, zwracając się do jednego z łotrzyków — pan bierzesz rolę pokojowca.
Komandor się ukłonił.
— A fundusze na koszta? — zapytał Manoëel — bo ja jestem goluteńki!
— Cóż tam jest w kasie? — odezwali się stowarzyszeni.
— Panowie! proszę o klucze — zawołał bankier.
Każdy dobył kluczyka, otwierającego jeden z dwunastu zamków, które zamykały podwójne dno niezwykłego stołu, tak, że w tem szlachetnem towarzystwie nikt nie mógł zajrzeć do kasy, bez zezwolenia jedenastu swoich kolegów.
Zaczęto rachować.
— Sto dziewięćdziesiąt osiem luidorów funduszu rezerwowego — wygłosił dobrze pilnowany bankier.
— Oddaj je panu de Beausire i mnie, ale czy to nie za wiele? — zapytał Manoël.
— Daj z nich dwie trzecie, a jednę trzecią zostawić reszcie ambasady — wspaniałomyślnie zadeklarował Beausire, zyskując tem ogólne uznanie.