Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/220

Ta strona została przepisana.
XXVII
AMBASADOR

Nazajutrz, około wieczora, przez rogatkę Piekielną wjeżdżała kareta podróżna, zapylona i biotem obryzgana o tyle, że nikt na niej herbów nie mógł rozróżnić. Kareta zatrzymała się przy ulicy Jusienne, przed pałacem dość pokaźnej powierzchowności.
W bramie pałacu stało dwóch ludzi; jeden z nich w dość wyszukanem ubraniu, jakby ceremonjalnem, drugi zaś w liberji pospolitej, jaką po wsze czasy nosili wozni rozmaitych biur paryskich.
Mężczyzna w ubraniu ceremonjalnem z uszanowaniem podszedł do drzwiczek karety i lekko drżącym głosem rozpoczął przemowę w języku portugalskim.
— Kto jesteś? — odezwał się z wnętrza głos, także po portugalsku i to zupełnie poprawnie.
— Niegodny sługa ambasady, Ekscelencjo.
— Bardzo dobrze. Źle mówisz naszym językiem, mój drogi naczelniku. No, którędy się wchodzi.
— Tędy, panie, tędy.
— Smutne przyjęcie — rzekł sinior don Manoël, opierając się z miną nadętą na ręku sekretarza i pokojowca.
— Wasza ekscelencja raczy mi wybaczyć — odezwa się naczelnik kancelarji zkiepska po portugalsku — dziś o drugiej dopiero przybył kurjer waszej ekscelencji, oznajmiając nam wasze przybycie. Ja przebywałem poza domem, w interesach poselstwa. Po powrocie moim dopiero zastałem list waszej ekscelencji. Zaledwie miałem czas wydać rozkazy, ażeby otwarto apartamenta, właśnie je oświecają.