— Tego to ja się podejmę.
— A inni służący pałacu?
— To sami tylko posługacze, których nasi towarzysze jutro zastąpią.
— A kuchnia? a oficyny?
— Pustki! pustki! Poprzedni ambasador nie zjawiał się nigdy w pałacu. Miał swój dom w mieście.
— A jakże z kasą?
— Co do kasy, trzeba zapytać naczelnika kancelarji, to dość drażliwe.
— I to biorę na siebie — wyrzekł Beausire — jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi w świecie.
— Cicho! otóż i on.
Rzeczywiście Ducorneau wracał zadyszany. Zamówił kolację u restauratora z ulicy des Bons-Enfants i zabrał ze swego gabinetu sześć pokaźnych butelek wina, a jego rozjaśnione oblicze wyrażało najżywsze zadowolenie.
— Czy wasza ekscelencja nie zejdzie do sali jadalnej? — zapytał.
— Nie, nie, razem tu sobie zjemy kolację w pokoju przy kominku.
— Pan ambasador mnie uszczęśliwia. Oto wino.
— Co za cudny kolorek topazu! — zawołał Beausire, podnosząc naprzeciw światła butelkę.
— Siadaj, panie naczelniku, zanim służący mój położy nakrycie.
Ducorneau usiadł.
— Którego dnia przyszły ostatnie depesze? — zapytał ambasador.
— Na dzień przed wyjazdem waszego... poprzednika waszej ekscelencji.
— Dobrze. Czy ambasada jest w dobrym stanie?
— O! tak, ekscelencjo.
— Nie krucho tam z pieniędzmi?
— Ja o tem nie wiem przynajmniej.
— Niema długów?... powiedz pan. Gdyby były jakie, zaczniemy od spłacania. Poprzednik mój jest prawdziwym szlachcicem, za którego solidarnnie odpowiedzialnym być mogę.
— Dzięki Bogu, nie będzie tego potrzeba; już trzy tygodnie temu długi zostały spłacone, a nazajutrz po
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/223
Ta strona została przepisana.