Wróciwszy do pałacu, panowie ci zastali Ducorneau, najspokojniej obiadującego w kancelarji. Beausire poprosił go na górę do ambasadora, mówiąc do niego w te słowa:
— Pojmujesz, drogi naczelniku, że taki człowiek, jak pan de Souza, nie jest ambasadorem pospolitym.
— Widzę to — odparł naczelnik.
— Jego ekscelencja — ciągnął dalej Beausire — chce zająć poczesne miejsce w Paryżu, pomiędzy bogaczami i ludźmi dobrego tonu, to znaczy, że pobyt jego w tym obmierzłym pałacu nieznośny jest dla niego, a stąd wynika, iż trzeba szukać rezydencji prywatnej dla pana de Souza.
— To utrudni stosunki dyplomatyczne — rzekł naczelnik — będziemy zmuszeni biegać z każdym podpisem.
— E! jego ekscelencja da panu karetę, kochany naczelniku.
Ducorneau o mało nie zemdlał z radości.
— Karetę dla mnie! — zawołał.
— Przykro mi, żeś pan nieprzyzwyczajony do tego — ciągnął dalej Beausire — naczelnik kancelarji, znający swoją wartość, powinien mieć karetę; lecz o szczegółach tych mówić będziemy we właściwym czasie. Jak na teraz, zdajmy panu ambasadorowi sprawę ze spraw zagranicznych. Gdzież jest kasa?
— Na górze, panie, w mieszkaniu pana ambasadora.
— Tak daleko od pana?
— To z ostrożności, trudniej złodziejom dostać się ni pierwsze piętro, aniżeli na parter.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/231
Ta strona została przepisana.
XXIX
W AMBASADZIE