Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/234

Ta strona została przepisana.

i zaufanie, od chwili wejścia do ambasady, zwiększyły się jeszcze.
Nie spodziewali się ujrzeć tam twarzy znajomej i sztywno trzymali się w pokoju przyjęć.
Spostrzegłszy Ducorneau‘a, Bessange wydał okrzyk radosnego zdziwienia:
— Ty tutaj! — zawołał.
I zbliżył się, aby go uściskać.
— Ho! ho! — bardzo to uprzejmie z twojej strony — odezwał się Ducorneau — poznajesz mnie tutaj, bogaty mój kuzynie. Czy dlatego, że jestem przy ambasadzie?
— Tak, na honor — odrzekł Bossange — wybacz mi, że zdaleka dotąd byliśmy, i wyświadcz mi przysługę.
— Jaką?
— Udziel mi objaśnienia.
— Jakiego i o kim?
— O ambasadzie.
— Jestem tu naczelnikiem kancelarji.
— O! wybornie. Chcemy pomówić z ambasadorem.
— Przychodzę od niego.
— Od niego! aby nam powiedzieć?...
— Że prosi was, abyście zaraz stąd wyszli, moi panowie, i to niezwłocznie.
Dwaj jubilerzy, zawstydzeni, spojrzeli po sobie.
— Bo — ciągnął z przejęciem Ducorneau — byliście niegrzeczni i ubliżyliście mu, jak się okazuje.
— Wysłuchaj-że nas.
— To rzecz daremna — odezwał się naraz głos Beausira, który stanął na progu dumny i obojętny. — Panie Ducorneau, Jego ekscelencja powiedział, abyś odprawił tych panów. Odprawże ich.
— Panie sekretarzu...
— Słuchać — rzekł wyniośle Beausire.
I przeszedł. Naczelnik ujął krewniaka za prawę ramię, wspólnika za lewe i popchnął ich lekko ku drzwiom.
— No — powiedział — sprawa przepadła.
— E! — odparł uparty niemiec — jak nie dostaniemy jego pieniędzy, to i on naszego naszyjnika mieć nie będzie.
Zbliżali się do drzwi, prowadzących na ulicę. Ducorneau zaczął się śmiać.
— Czy wy wiecie, co to jest portugalczyk? — odezwał się wzgardliwie — wiecież wy, co to ambasador, miesz-