czuchy jakieś? Pewno, że nie. Otóż ja wam powiem: Pan de Souza zakupić może, gdy zechce, kopalnie brazylijskie, aby w ich głębokościach znaleźć djamenty takiej wielkości, jak wasze wszystkie, razem wzięte. Wyda na to swój dochód dwudziestoletni, dwadzieścia miljonów; lecz cóż go to może obchodzić, on nie ma dzieci. No, wiecie teraz!
I zamykał już drzwi za nimi, gdy Bossange, zmieniając zamiar:
— Napraw to — rzekł — a dostaniesz...
— Tu niema sprzedajnych — odparł Ducorneau, zatrzaskując drzwi.
Tego samego wieczora ambasador otrzymał list następującej treści:
„Człowiek, który na rozkazy wasze oczekuje i pragnie złożyć najpokorniejsze usprawiedliwienie, stoi u drzwi pałacu; na rozkaz waszej ekscelencji, złoży do rąk jednego z waszych ludzi naszyjnik, który miał szczęście zwrócić uwagę waszej ekscelencji“.
„Racz przyjąć, ekscelencjo, zapewnienie głębokiego szacunku, ect. ect.“
— No! więc naszyjnik do nas już należy! — rzekł don Manoël, po przeczytaniu powyższego pisma.
— Wcale nie — odparł Beausire — nie będzie nasz, dopóki go nie kupimy; kupmy go więc!
— Co?
— Wasza ekscelencja nie mówi po francusku, to wiadome; lecz najpierw uwolnijmy się od pana naczelnika.
— Jakim sposobem?
— Jak najprostszym; trzeba mu dać jakąś ważną misję dyplomatyczną, to już do mnie należy.
— Mylisz się — rzekł don Manoël — on będzie tu naszą gwarancją.
— A jak powie, że tak samo po francusku mówisz, jak Bossange i ja?
— Nie powie tego; ja go poproszę.
— Zgoda, niech zostanie. Każ tu wprowadzić tego człowieka z djamentami.
Wprowadzono go; był to sam Bochner we własnej osobie, Bochner, który przesadzał się w grzecznościach i usprawiedliwieniach najpokorniejszych.