Za chwilę powróciła rozjaśniona, zwycięska.
— Tysiąc egzemplarzy — mówiła — od jednego razu tysiąc.
— Dla kogo? — żywo zapytał Réteau.
— Nie wiem.
— Trzeba wiedzieć; biegnij żywo.
— O! mamy czas; to nie mała rzecz odliczyć i zapakować tysiąc numerów.
— Biegnij żywo, kiedy ci mówię, i zapytaj lokaja... Czy to lokaj?....
— Posłaniec, owerniak.
— Dobrze! wypytaj go, dowiedz się, dokąd te numery zanieść.
Posłaniec odpowiedział, że ma to zanieść na ulicę Saint-Gilles do hrabiego Cagliostro. Gazeciarz rzucił się z radości tak, że o mało nie zawalił łóżka. Podniósł się i poszedł sam przyspieszyć wybranie numerów, gdyż w kantorze był tylko jeden subjekt, podobny do cienia głodowego, a przezroczystszy od zadrukowanego papieru. Pan Réteau z zadowolenia rozcierał ręce, gdy nowy odgłos dzwonka rozległ się w podwórzu.
— Idź no zobacz, Aldegondo, nie zdaje mi się, aby to było po numery.
— A dlaczegóżby nie — odpowiedziała stara, schodząc nadół.
— Nie wiem, ale zdaje mi się, że widzę za kratą człowieka z ponurą twarzą.
Aldegonda poszła jednak otworzyć. Pan Réteau wyglądał z zajęciem, które łatwo zrozumiane będzie, odkąd nakreśliliśmy jego osobistość i jego przygody. Aldegonda otworzyła drzwi mężczyźnie, skromnie ubranemu. Zapytał, czy zastał redaktora gazety.
— Co pan ma za interes? — z nieufnością zapytała Aldegonda, uchylając drzwi zaledwie i gotowa zatrzasnąć je przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa. Mężczyzna zabrzęczał talarami w kieszeni. Na dźwięk ten serce starej zmiękło.
— Przychodzę zapłacić za tysiąc egzemplarzy gazety dzisiejszej, które zabrano dla hrabiego Cagliostro.
— A! jeżeli tak, to proszę wejść.
Mężczyzna wszedł za kratę; lecz, zanim ją zamknięto
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/244
Ta strona została przepisana.