Joanna była także kobietą... choć nie królową.
Znalazłszy się w powozie, porównywała pałac wspaniały w Wersalu i paradne umeblowanie z czwartem piętrem przy ulicy Saint-Gilles i służbę wygalowaną królowej, ze starą służącą swoją. Niebawem jednak poddasze skromne i stara sługa znikły z myśli, jak widziadła przykre, a natomiast przedstawił się jej mały pałacyk na przedmieściu św. Antoniego, elegancki, miły, urządzony z komfortem. Lokaje nie tak świetni jak w Wersalu, lecz równie uszanowania pełni i posłuszni na każde skinienie.
Ten pałacyk, ta służba, to był jej Wersal; królowała w nim jak Marja Antonina u siebie, a rozkazy, życzenia ledwie objawione, równie szybko i dokładnie spełniano, jakgdyby władała berłem. Toteż rozpogodzona, z uśmiechem na ustach, powróciła do siebie. Nie było późno jeszcze, usiadła zatem przy biurku, napisała bilecik, wsunęła w kopertę pachnącą, położyła adres i zadzwoniła.
Lokaj ukazał się na progu.
— O! — pomyślała — królowa nie jest lepiej obsłużoną.
Wyciągnęła rękę:
— List do jego ekscelencji kardynała de Rohan — powiedziała.
Służący zbliżył się z uszanowaniem, wziął list i wyszedł, nie rzekłszy słowa.
Nie upłynęło pięć minut, gdy zapukano do drzwi.
— Proszę wejść — powiedziała pani de la Motte.
Ukazał się ten sam lokaj.
— Co to znaczy? — zapytała Joanna, rozgniewana, że rozkazu jej nie wypełniono.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/310
Ta strona została przepisana.
XLI
AMBICJA POD MASKĄ MIŁOŚCI