Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/313

Ta strona została przepisana.

że liczyć się musi z tą kobietą, umiejącą władać sercami. Ogarnął go przestrach, na widok, że Joanna zamiast siebie stawiać na pierwszym planie, jak to czyniła przedtem, odgadła uczucia jego tajemne i zdawała się chcieć mu pomagać. Joanna nietylko przyjmowała go tym razem, jak pani domu doświadczona, lecz jak czująca swą władzę nad gościem.
To też kardynał nie próbował nawet opierać się przewadze, jaką nad nim zdobyta.
— Hrabino — rzekł, biorąc ją za rękę — jesteś podwójną istotą.
— Co to znaczy? — spytała Joanna.
— Jedną, którą widziałem wczoraj, a drugą dzisiejszą...
— Którąż woli Wasza Eminencja?
— Nie wiem jeszcze, wiem tylko, że dziś jesteś Armidą, Circeą, że ci się oprzeć niepodobna...
— I nie chciałbyś pan nawet, spodziewam się, pomimo że jesteś księciem i wielkim panem.
Książę zsunął się z krzesła i padł na kolana przed panią de la Motte.
— Błagasz pan o jałmużnę?
— Tak, czekam na nią...
— Jestem dziś hojną — odpowiedziała Joanna — hrabina z Walezjuszów odzyskała stanowisko, przyjęta została u dworu, niedługo będzie jedną z najdumniejszych kobiet w Wersalu, może zatem podać rękę, komu jej się spodoba.
— Choćby to był książę? — zapytał de Rohan.
— Choćby nawet kardynał — odpowiedziała Joanna.
Kardynał położył pocałunek długi i palący na małej rączce, następnie porozumiał się wzrokiem z hrabiną, uśmiechniętą rozkosznie, poczem powstał, wyszedł do przedpokoju i szepnął słów parę kamerdynerowi.
Za parę minut usłyszano turkot oddalającego się powozu.
Hrabina podniosła głowę.
— Na honor, hrabino — powiedział kardynał — spaliłem za sobą okręty.
— Niewielka zasługa — odpowiedziała Joanna — ponieważ znajdujesz się pan w porcie bezpiecznym...