— Ja także czuję się obrażonym — powiedział portugalczyk zimno, pomagając Beausirowi.
— Żądamy satysfakcji, panie naczelniku.
— Nie jestem od tego, moi panowie — wrzasnął lokaj.
— Widzę to — odparł Beausire — i dostaniesz pan w skórę niezwłocznie, panie naczelniku.
W chwili, gdy godni siebie wspólnicy wymierzali sprawiedliwość trzeciemu, dzwonek z dołu zapowiedział wizytę.
— Puśćmy go — powiedział don Manoël.
— Niech wraca na stanowisko — dodał Beausire.
— Opowiem wszystko stowarzyszonym — odpowiedział naczelnik, poprawiając ubranie.
— O mów, mów, co ci się podoba, wiemy, co odpowiedział naczelnik, poprawiając ubranie.
— Pan Bochner! — zawołał odźwierny z dołu.
— Otóż koniec wszystkiemu, kochany naczelniku — rzekł Beausire, dający w kark na pożegnanie przeciwnikowi.
— Nie potrzebujemy już kłócić się o sto tysięcy liwrów, znikną one razem z panem Bochner. Tak, tak panie lokaju...
Naczelnik, przybrawszy minę uniżoną, wyniósł się dla wprowadzenia jubilera królewskiego.
Beausire z portugalczykiem zamienili ponownie spojrzenie.
Bochner i Bossange weszli pokorni i zakłopotani, co nie uszło bacznego oka członków ambasady.
Proszono ich siedzieć.
Manoël przybrał postawę, pełną godności, odpowiedniej urzędowi.
Bochner, jako wymowniejszy, zabrał głos.
Starał się wykazać powody polityczne wielkiej doniosłości, nie pozwalające im skończyć interesu rozpoczętego.
Manoël utrzymywał, że umowa była skończoną a pieniądze na zaliczkę gotowe.
Bochner nie ustępował.
Ambasador, zawsze przez Beausira, odpowiedział, iż rząd jego zawiadomiony został o kupnie i że zerwać umowę znaczyłoby obrazić Jej Królewską Mość królową portugalską.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/325
Ta strona została przepisana.