Korespondencje i listy z Portugalji i Hiszpanji, które pan Ducorneau codzień przeglądał, przechodziły wprzód przez ręce Beausira i Manoëla, zanim doszły do kancelarji, aby ich choć trochę obznajmić ze sprawami poselstwa.
Posłyszawszy o kurjerze i depeszach, złotnicy uradowani zabierali się do wyjścia.
Pożegnano ich z godnością, a służący dostał rozkaz towarzyszenia im do bramy.
Zaledwie wyszli z pokoju, gdy Manoël i Beausire spojrzeli po sobie.
— Masz tobie — powiedział Manoël — interes przepadł.
— Najzupełniej — odparł Beausire.
— A z tych głupich stu tysięcy liwrów, które są w kasie, wypada na każdego z nas zaledwie osiem tysięcy czterysta...
— Nie warto zachodu — odparł Beausire.
— Prawda. Lecz gdybyśmy kasę we dwóch... — i wskazał kufer, tak upragniony przez naczelnika.
— Tam jest sto osiem tysięcy.
— Pięćdziesiąt cztery na każdego...
— Już postanowiłem, co zrobić — zaczął Manoël. — Podzielimy się.
— Chętnie, lecz naczelnik nie odstąpi nas teraz, wiedząc, że interes z brylantami nie dopisał.
— Poszukamy sposobu, żeby go usunąć — rzekł Manoël z dziwnym grymasem.
— Ja już znalazłem najpewniejszy...
— Jaki?
— Zaraz powiem.
— Naczelnik powróci?
— Tak.
— Przywołajmy go więc pod pozorem powierzenia tajemnicy...
— Zdaje mi się, że zgaduję myśl twoją. Idź po niego.
— Lepiej ty idź sam.
Nie dowierzali sobie. Bał się jeden drugiego sam na sam z kasą zostawić.
Manoël utrzymywał, że godność posła nie pozwala mu przywołać lokaja.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/327
Ta strona została przepisana.