— Daj pokój, przecież nie jesteś dla niego posłem żadnym; lecz mniejsza o to.
— Więc pójdziesz?
— O! nie; zawołam przez okno.
Beausire otworzył okno, krzyknął na szefa, który już wdał się w rozmowę z odźwiernym. Przerwał ją jednak, pośpieszył na wezwanie, i obok pokoju z kasą zastał swoich wspólników.
Beausire zaczął z uśmiechem:
— Przysięgam, że zgadnę, o czem mówiłeś z odźwiernym.
— Ja?
— Opowiadałeś mu, że interes z Bochnerem nie przyszedł do skutku.
— Daję słowo, że nie...
— Łżesz.
— Przysięgam!
— Masz szczęście; gdyż, mówiąc o tem, byłbyś popełnił wielkie głupstwo i jednocześnie straciłbyś spory kawał grosza.
— A to dlaczego? — zapytał naczelnik zdziwiony — o jakich pieniądzach mówisz?
— Jakto, czyż nie rozumiesz, że my trzej tylko jesteśmy panami tajemnicy?
— Masz rację.
— A zatem my we trzech posiadamy sto tysięcy liwrów, ponieważ wszyscy są przekonani, że zostały wypłacone jubilerom.
— A do licha! to prawda — zawołał naczelnik ucieszony.
— Trzydzieści trzy tysiące, trzysta trzydzieści trzy franki i sześć sou wypada na każdego — rzekł Manoël.
— Więcej nam się należy! a osiem tysięcy franków?
— A prawda — rzekł Beausire — więc przystajesz?
— Czy się zgadzam — dodał lokaj, zacierając ręce — spodziewam się... To pyszny projekt!
— Zdradziłeś się, łotrze — krzyknął Beausire, głosem strasznym — wiedziałem dobrze, że jesteś oszustem. Dalej, don Manoëlu, użyj twej siły, aby zdemaskować błazna tego, wobec naszych wspólników.
— Łaski! łaski! — krzyczał nieszczęśliwy — żartowałem jedynie.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/328
Ta strona została przepisana.