— A! Eminencjo, bardzo się martwię jedną rzeczą...
— Co takiego, droga hrabino? — zapytał de Rohan, udając przejęcie.
— Widzę oto, Eminencjo, że nie kochasz mnie, żeś mnie nigdy nie kochał...
— Nie tłumacz się, książę, to czas stracony...
— Dla mnie? — zapytał kardynał z galanterją.
— Przeciwnie, dla mnie — odrzekła pani de la Motte. — Ponieważ...
— O! hrabino — przerwał kardynał.
— Nie rozpaczaj, książę, dla mnie to obojętne zupełnie...
— Obojętne, czy kocham cię, czy nie?
— Tak.
— Powiedz mi dlaczego?
— Dlatego, że i ja pana nie kocham.
— A wiesz, hrabino, to wcale nie przyjemne, coś powiedziała.
— Rzeczywiście; lecz oboje me grzeszymy czułością.
— Na czem opierasz to przypuszczenie?
Na tem, że nigdy nie kochałam, tak, jak i pan mnie...
— O! co do mnie, nie zaręczaj, hrabino — zawołał książę — ja cię bardzo kochałem. Nie porównywaj mnie z sobą.
— A czy szanujemy się o tyle, ekscelencjo, aby zawsze mówić prawdę?
— Jakiej że chcesz prawdy?
— Tej, że to nie miłość nas łączy.
— A cóżby nas łączyło?
— Interes.
— Wstydź się, hrabino.
— Wiesz książę, co chłop normandzki powiedział do syna swojego na szubienicy? „Jeżeli ci się nie podobała, to choć innych nie zniechęcaj do niej“. Brzydzisz się, Eminencjo, interesownością! Nie spodziewałam się...
— Przypuśćmy, hrabino, że tak jest, w czemże ja mógłbym ci pomagać, lub pani mnie?.
— Przedewszystkiem mam wielką ochotę wykłócić się z panem.
— Słucham, hrabino.
— Nie ufasz mi, książę, a zatem i nie szanujesz.
— Ja! kiedyż to było?
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/358
Ta strona została przepisana.