Cały ciężar pieniędzy, wiezionych przez Joannę de Valois z Wersalu, dał się najbardziej uczuć jej koniom. Musiały one pędzić jak na wyścigach, a były to tylko nędzne szkapy, najęte wraz z karetą. Stangret, podniecony przez hrabinę obietnicą sutego datku nie żałował bata i lecieli jak wiatrem pędzeni. Kardynał nie wyszedł jeszcze z domu, gdy pani de la Motte zajechała przed pałac. Kazała się oznajmić z większą ostentacją, niż u królowej nawet.
— Powracasz pani z Wersalu? zapytał.
— Tak, Eminencjo.
Kardynał chciał wzrokiem przeniknąć Joannę; widziała ona smutek, niepewność jego, nic jej jednak me wzruszyło, milczała.
— Jakież nowiny? — dodał.
— Co chcesz wiedzieć, Eminencjo?
— A! hrabino, mówisz to w sposób...
— Zasmucający, nieprawdaż?
— Zabijający.
— Chciałbyś pan, abym się widziała z królową?
— Tak.
— Widziałam ją.
— Żądałeś, abym mówiła o panu z królową, która nie lubi nawet słyszeć imienia pańskiego?
— Widzę, że trzeba się wyrzec tej nadziei...
— O nie, mówiłyśmy z królową o kardynale de Rohan.
— To jest pani byłaś łaskawą wstawić się za mną?
— Rzeczywiście.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/370
Ta strona została przepisana.
VI
PUGILARES KRÓLOWEJ