Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/371

Ta strona została przepisana.

— Jej Królewska Mość... raczyła słuchać?
— Zaraz to panu wyjaśnię.
— Nie mów nic, hrabino, domyślam się, że Najjaśniejsza Pani okazała wstręt niepokonany.
— No, nie tak znów straszny...
— Wspomniałam o naszyjniku.
— Ośmieliłaś się pani dać do zrozumienia...
— Że kupiony dla niej?... tak.
— O! hrabino, jesteś niezrównana!
— Królowa słuchała cierpliwie?
— Ależ tak.
— Powiedziałaś zatem, że jej ofiaruję te djamenty?
— Odmówiła stanowczo.
— Jestem zgubiony!
— Odrzuciła podarunek, lecz pożyczka...
— Pożyczka!... Potrafiłaś więc tak delikatnie rzecz te obrócić?
— Tak delikatnie, że przyjęła.
— Ja pożyczam królowej, ja!... Hrabino, czy to możebne?
— To większe ma znaczenie, niż podarunek, nieprawdaż?
— Ależ tysiąc razy większe!
— Myślałam tak samo. Dosyć, że Najjaśniejsza Pani zgadza się.
Kardynał wstał, poczem znów usiadł, przysunął się do Joanny i, biorąc jej ręce:
— Nie zwódź mnie — rzekł — pomyśl, że jednem słowem możesz mnie uczynić najnędzniejszym z ludzi.
— Nie igra się z namiętnością, Eminencjo, tembardziej, jeżeli nią opanowany jest człowiek na pańskim stanowisku.
— To prawda. Zatem wszystko, co mi powiedziałaś.
— Jest najświętszą prawdą.
— Więc tajemnica łączy mnie z królową?
— Tajemnica... śmiertelna.
Kardynał podbiegł do Joanny i uścisnął ją serdecznie za ręce.
— Lubię taki przyjacielski uścisk — rzekła hrabina.
— Jestem szczęśliwy! aniele mój opiekuńczy.
— Nie przesadzaj, Eminencjo.
— Tak. radość, wdzięczność moja...