Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/374

Ta strona została przepisana.

— Nie jestem ja tak doskonałą, jak pan sobie wyobraża, mam jedną tylko zaletę...
— Jaką?
— Tę, że interesa pańskie przeprowadziłam szczęśliwie.
— Mogę się pochwalić, że ja także myślałem o tobie, i gdy byłaś w Wersalu, pracowałem dla ciebie także.
Joanna spojrzała na kardynała zdziwiona.
— Nic wielkiego, moja droga — rzekł. — Bankier mój zapropnował mi kupno akcji, na przedsiębiorstwo osuszenia jakichś błot. Widziałem, że to korzystne i przyjąłem.
— Bardzo dobrze pan zrobił!
— Przekonasz się, że jesteś u mnie najpierwszą, gdy idzie o pamięć.
— Choćby drugą, to i tak nad moje zasługi.
— Wziąłem dwieście akcji, z których czwartą część dla ciebie.
— O! Eminencjo!
— Posłuchaj dalej. We dwie godziny bankier mój powrócił. Wieść, że ja wziąłem taką masę akcji, podniosła ich wartość sto na sto, dostałem zatem sto tysięcy liwrów.
— A to śliczny interes!
— Oto twoja część, kochana hrabino, chciałem mówić, droga przyjaciółko.
Wyjął z pugilaresu królowej dwadzieścia pięć tysięcy liwrów i wsunął w rękę Joannie.
— Słusznie, Eminencjo, ręką rękę myje. To mi pochlebia najwięcej, że myślałeś o mnie.
— Zawsze tak będzie — odrzekł kardynał, całując ją w rękę.
— Z mojej strony tak samo.
— Do widzenia w Wersalu.
Pożegnała kardynała, zostawiwszy mu wykaz terminów, w których królowa obowiązała się płacić.
Pierwszy przypadał za miesiąc, na sumę pięćkroć sto tysięcy.