Doktór schował się ostrożnie, przeszedł pokój i cicho, lecz raptownie, otworzył drzwi, za któremi kobieta była ukryta. Krzyknęła, wyciągnęła ręce i trafiła na doktora.
Kto tu jest?... — zapytał głosem, w którym czuć było litość nie groźbę, ponieważ odgadł, że ta postać nieruchoma słuchała sercem, nie uchem.
— To ja, doktorze — odpowiedział głos słodki i smutny.
Głos ten był znany doktorowi, budził w nim jakieś dawne i niepewne wspomnienie.
— To ja, Andrea de Taverney.
— Boże wielki, co się stało?... czyżby ona zasłabła?...
— Ona!... — krzyknęła Andrea — co za ona?...
Doktór zrozumiał, że popełnił nieroztropność.
— Przepraszam panią, lecz widziałem przed chwilą kobietę, oddalającą się, może to pani była?...
— O tak — rzekła Andrea — była tu jakaś kobieta przedemną, wszak prawda?...
Andrea pytała z taką gorącą ciekawością, że doktór domyślił się uczycia, miotającego jej sercem. Dziecko kochane — powiedział — nie rozumiemy się; o kim mówisz?.... czego chcesz odemnie?... wytłumacz się...
— Doktorze — odparła Andrea głosem tak smutnym, że go poruszył do głębi — dobry, kochany doktorze, nie próbuj mnie zwodzić, ty, który zawsze mi prawdę mówisz, przyznaj, że była tu przed chwilą kobieta, bo i ja ją widziałam.
— A któż ci mówi, że nikt nie był?...
— Ale, kobieta, doktorze, tu była.
— Naturalnie, że kobieta, jeżeli tylko nie utrzymujesz, iż kobieta przestaje być nią po czterdziestu latach.
— Więc ta, która była miała już lat czterdzieści?... — zawołała Andrea, oddychając swobodniej.
— Mówiąc czterdzieści lat, darowuję jej pakie pięć lub sześć latek, przez przyjaźń moją, bo pani Misery jest moją przyjaciółką, bardzo serdeczną nawet.
— Pani Misery?...
— A tak.
— Więc to ona przychodziła?...
Pocóż, u djabła, miałbym pani mówić nieprawdę?...
— O!... bo ja...
— Doprawdy z wami, moje panie, trudno dojść do
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/387
Ta strona została przepisana.