Poczem zamknął drzwi.
Andrea drżącą ręką potarła czoło; ujrzała się naraz sama, sama ze straszną rzeczywistością...
Widziała już śmierć, o której tak obojętnie mówił doktór, jak okryta białym całunem występowała z ciemności i dążyła do pokoju chorego.
Powiew śmiertelny zmroził jej członki, pobiegła jak nieprzytomna do siebie, zamknęła drzwi na klucz i padła na kolana przy łóżku:
— Boże mój! — zawołała z dzikę energją, zalewając się łzami — Boże wielki!... nie bądź niesprawiedliwy, nie bądź okrutny!... Ty, który wszystko możesz, nie daj mu umrzeć, wszak on nic złego nie uczynił, a tak jest kochany gorąco na tym świecie!... O Boże mój!... Wszyscy my, ludzie, wierzymy w miłosierdzie Twoje. A ja!... ja... która cię błagam, cierpiałam okrutnie, bez żadnej winy z mej strony. Nigdy się nie skarżyłam nawet Tobie; nigdy nie zwątpiłam o dobroci Twojej. Dziś proszę Cię, błagam i żądam życia dla jedynej istoty... o!... jeżeli mnie nie wysłuchasz, o, Boże!... wiara moja w sprawiedliwość Twoją się zachwieje... O!... bduźnię, Boże!... przebacz i nie karz mnie za to. Łaski!... łaski!... o Boże dobroci i miłosierdzia...
Andrea straciła przytomność, zachwiała się i padła jak nieżywa na podłogę.
Gdy zbudziła się z długiego omdlenia, przypomniała sobie wszystkie boleści przeszłe i teraźniejsze. — O Boże!... — szepnęła z wyrazem złowrogim — nie miałeś nademną litości, ukarałeś mnie, bo ja go kocham!... o tak, kocham!... czy nie dosyć kary?... Czy mi go teraz zabierzesz?...
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/392
Ta strona została przepisana.