Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/405

Ta strona została przepisana.

— Otóż poznasz niebawem, jaki związek zachodzi; między ustrojem moralnym i fizycznym człowieka.
Śliczna to teorja i prawdziwa, o której napisałbym dzieło, gdybym tylko czas miał po temu. Zdrów na umyśle, odzyskasz w przeciągu dni ośmiu siły, ręczę za to honorem.
— Dziękuję ci, kochany doktorze, za przepowiednię.
— Na początek zapewne stąd wyjedziesz?
— Kiedy tylko każesz, choćby natychmiast.
— Poczekajmy do wieczora. Miarkujmy się. Zaczynać od ostateczności to wielkie ryzyko.
— A więc czekajmy do wieczora.
— Czy daleko wyjedziesz?
— Choćby na koniec świata.
— Za daleko trochę, jak na pierwszy raz — rzekł doktór z flegmą. — Dosyć będzie do Wersalu, na ten raz cóż pan na to?
— Niech będzie do Wersalu, kiedy tak chcesz.
— Sądzę — mówił doktór — że nie potrzebujesz opuszczać ojczyzny dla wyleczenia się z rany.
Zimna krew doktora ostrzegła Charny‘ego, aby się miał na baczności.
— Masz rację, doktorze, nie trzeba daleko szukać, posiadam przecież własny dom w Wersalu.
— Otóż tego nam tylko potrzeba; dziś wieczorem przeprowadzimy tam pana.
— Nie zrozumiałeś mnie, doktorze; miałem zamiar objechać moje ziemskie posiadłości.
— Przecież dość daleko, na granicy Pikardji, o piętnaście a może i osiemnaście mil stąd.
— To bardzo blisko.
Charny uścisnął rękę doktora, dziękując mu za delikatność. O zmierzchu czterech lokajów, których tak niegrzecznie wypędził za pierwszym razem, zaniosło pana de Charny do karety, oczekującej przy bramie bocznego pawilonu.
Król cały dzień polował i po kolacji udał się już na spoczynek. Charny uważał za niestosowne wynieść się bez pożegnania; lecz doktór go uspokoił, obiecując wytłomaczyć koniecznością zmiany powietrza.
Do ostatniej chwili patrzył w okno pokojów królowej. Ale nikt go nie widział. Lokaj, idący z pochodnią przo-