Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/489

Ta strona została przepisana.

usiadła na tabureciku; spojrzała nań przenikliwie i rzekła:
— Uspokój się pan, a potem powtórz raz jeszcze coś powiedział.
— Chcesz mnie pani zabić?... — zawołał nieszczęśliwy.
— Będę więc pytała: Kiedy pan powrócił ze swych posiadłości?
— Dwa tygodnie temu.
— Gdzie mieszkasz?
— Wynająłem domek nadzorczy.
— Mówisz pan, żeś mnie widział z jakąś osobą?
— Mówię przedewszystkiem o pani, którą widziałem.
— Gdzie?
— W parku.
— O której godzinie? którego dnia?
— We wtorek, o północy, po raz pierwszy.
— Widziałeś mnie pan?
— Jak w tej chwili; widziałem tęż tę, która pani towarzyszyła.
— Towarzyszyła mi? Poznałbyś pan tę osobę?
— Zdawało mi się przed chwilą, żem ją tu widział, lecz twierdzić stanowczo nie mogę. Ruchy były te same, co do twarzy — wszakże zakrywa się ją, gdy się chce popełnić zbrodnię.
— Dobrze — odparła spokojnie królowa, nie widziałeś dobrze owej osoby, lecz mnie...
— O!... Najjaśniejsza Pani, ciebie widziałem.
Królowa niespokojnie tupnęła nóżką.
— A ten towarzysz, któremu dawałam różę... przecież widziałeś pan, żem mu dała różę?
— Tak... lecz owego pana nie mogłem nigdy dogonić.
— Znasz go pan?
— Tytułują go „Wasza Wielebność“, to jest wszystko, co wiem o nim.
— Mów pan dalej; we wtorek dałam różę... a we środę?...
— We środę, dałaś Najjaśniejsza Pani, obie ręce do ucałowania.
— Ach! — szepnęła, przygryzając wargi — a wczoraj, to jest we czwartek?