Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/509

Ta strona została przepisana.

— Nieobecność jest cierpieniem dotkliwem, niezależnie od tego, czy mieszka się w Paryżu, czy w Wersalu.
— A, to mnie zachwyca! Dziękuję, dziękuję.
— Ale... Dowody!
— Ach, Boże mój — zawołała Joanna — czego się panu zachciewa! Dowodów! Cóż to znaczy? Żądasz od kobiety dowodu winy?...
— Nie żądam przecież dowodu do procesu — odparł kardynał — żądam dowodu miłości.
— Zdaje mi się, że Wasza Wielebność staje się bardzo wymagający i łatwo zapominający...
— Wiem, co przez to chcesz powiedzieć... powinienem być zadowolony, czuć się zaszczycony... no tak, ale miejże serce, hrabino. Jakżebyś, ty to przyjęła, gdyby cię, po okazaniu ci pewnych łask, odrzucono?
— Powiedziałeś pan... pewnych łask, rzekła hrabina tonem drwiącym.
— Możesz mnie pani oskarżać o bezczelność, gdyż nie powinienem narzekać, a jednak narzekam...
— Ależ, Wasza Wielebność, wszakże ja nie odpowiadam za pańskie niezadowolenia — przerwała Joanna — czy wynikają one z przyczyn poważnych czy śmiesznych.
— Zastanawiaj się pani nad sobą, ale nie śmiej się z moich uniesień, pomagaj mi a nie męcz!
— Nie mogę pamóc, nie widzę żadnego sposobu.
— Nie widzisz pani sposobu? — zapytał — sądzę, że nie wszyscy tego są zdania.
— Ej, panie, gniew na nic się nie przyda, nie porozumiemy się nigdy. Wasza Wielebność przebaczy mi tę uwagę.
— Tak, gniew niepotrzebny... ale brak dobrych chęci pani przywiódł mnie do ostateczności.
— Sądzisz mnie dobrze, więc dlaczego oskarżasz?
— Boś mi pani powinna wyjawić całą prawdę.
— Prawdę? Powiedziałam, com wiedziała.
— Nie mówiłaś pani, że królowa jest przewrotna, że jest zalotna, że pozwala się uwielbiać, a potem odtrąca.
Zdziwiona Joanna patrzała na kardynała.
— Wytłumacz się pan — zawołała.
W zazdrości kardynała znalazła rozwiązanie trudnej sprawy...