tego, abyś zeszła nazajutrz i podała mi do ucałowania obie ręce...
— Dosyć tego, dosyć!
— Czyż ja, nareszcie, śmiałbym marzyć o tej trzeciej nocy, wśród ciszy spędzonej, wśród przewrotnych przysiąg miłosnych?
— Panie — zawołała królowa, cofając się, pan bluźnisz!
— Boże mój! — odparł kardynał, oczy ku niebu podnosząc. — Ty tylko wiesz, co byłbym poświęcił, aby uzyskać szczerą miłość tej kobiety!
— Panie de Rohan, jeśli pan pragniesz pozostać przy tem wszystkiem, to przyznaj, że chciałeś mnie zgubić; że wymyśliłeś wszystkie te okropności, że nie byłeś pan w nocy w Wersalu...
— Byłem — odparł wyniośle kardynał.
— Panie de Rohan, przynaj na litość Boską, że nie mnie widywałeś w parku.
— Umrę, jeżeli trzeba, lecz twierdzę, że tylko panią widywałem w parku wersalskim, do którego prowadzała mnie pani de la Motte.
— Raz jeszcze — zawołała, chwiejąc się, śmiertelnie blada królowa — cofasz pan?
— Nie!.
— Po raz drugi — przyznaj, że wymyśliłeś na mnie tę niegodziwość?
— Nie!
— Po raz ostatni — panie de Rohan, przyznaj pan, że pana oszukano, że to wszystko potwarz, marzenia, niemożliwości; przyznaj, że jestem niewinna!
— Nie, nie mogę!
Królowa wyprostowała się uroczyście i rzekła:
— Sprawiedliwość króla będzie panu wymierzona, skoro nie obawiasz się sprawiedliwości Boga.
Królowa zadzwoniła tak gwałtownie, że kilka dam weszło rówocześnie.
— Niechaj poproszą Jego Królewską Mość o zaszczycenie mnie swemi odwiedzinami.
Oficer udał się z poleceiem do króla.
Nieustraszony kardynał stał w pokoju.
Po dziesięciu minutach król stanął na progu.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/548
Ta strona została przepisana.