Dojechano tak prawie do Palais-Royal i ulicy Coq-Saint-Honoré, na której skręcie stał obelisk ze śniegu, uwieńczony koroną ze wstążką, a pod nią wielkiemi literami widniał napis:
Królowo której uroda, nie ma sobie równej
Obok króla dobroczynnego zajmij to miejsce:
Pomnik jest kruchy ze śniegu i lodu
Lecz serca nasze biją gorąco dla ciebie.
W tem miejscu Belus zwolnił kroku; zabierano się właśnie do oświecenia figury śniegowej latarniami, co ściągnęło masę ciekawych.
Lecz widziano już Belusa, jak nadbiegał, słyszano krzyki, towarzyszące powozowi, i teraz ukazanie się jego wywarło jak najgorsze wrażenie.
Kabrjolet musiał się znów zatrzymać, a jednocześnie kobiety usłyszały wyraźne krzyki:
— Precz z kabrjoletem!... precz z tymi, co lud tratują!...
— Czy to na nas wołają? — zapytała dama powożąca towarzyszkę.
— Zdaje mi się, że tak — odpowiedziała zapytana.
— Czyśmy kogo stratowały?...
— Nikogo.
— Precz z kabrjoletem!... precz z tymi, co tratują!.... krzyczała zajadła tłuszcza.
Oburzenie wzmagało się, ujęto konia za uzdę, a Belus, który nie znosił obcej ręki, wspinał się i parskał gwałtownie.
— Do komisarza!... na policję!... — odezwał się głos jakiś!...
Kobiety spojrzały po sobie zdziwione, a tysiące głosów powtórzyło: Do komisarza!... na policję z niemi!...
Ciekawsi, zaglądali do kabrjoletu i robili komentarze.
— Oho!... to kobiety — powiedział jeden.
— Tak, tak, laleczki Soubise‘a, kochanki Henin‘a!...
— Aktorki, pozwalające sobie roztrącać biedaków, bo im płacą po dziesięć tysięcy liwrów miesięcznie, żeby im i na szpital wystarczyło.
Jednogłośne hura!... przyjęło ten grubjański żart.