Młode kobiety uniknęły narazie niebezpieczeństwa; obawiały się jednak, aby ktoś z tłumu nie podążył za niemi, aby ich nie poznał i aby awantura nie rozpoczęła się na nowo.
Zrozumiał to ich chwilowy opiekun i zaczął gwałtownie budzić woźnicę, zasypiającego na koźle jednego z fiakrów.
— Gdzie panie chcą jechać? — zapytał wojskowy po niemiecku.
— Do Wersalu — odpowiedziała starsza.
— Do Wersalu! — wykrzyknął woźnica — mówią panie, że do Wersalu?
— No tak, wyraźnie przecie powiedziano.
— Rozumiem, połpiętej mili po podobnej ślizgawicy! Nie, nie, niema głupich, nie pojadę wcale... ani myślę...
— Zapłacimy, co będzie chciał, — odezwała się starsza z kobiet po niemiecku.
— Będziesz miał dobrze zapłacone — powtórzył oficer po francusku.
— A ile dostanę? — zapytał furman niedowierzająco. Bo widzisz, panie oficerze — dodał — trzeba nietylko pojechać do Wersalu, ale i wrócić stamtąd...
— Dostanie luidora, czy dosyć będzie? — zapytała młodsza dama, ciągle po niemiecku.
— Panie przyrzekają ci luidora — powtórzył młody człowiek.
— Czy to niby tak dużo — mruknął woźnica — a jak konie nogi połamią?
— Głupcze jakiś! — zawołał oficer — stąd do zamku
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/58
Ta strona została przepisana.
V
DROGA DO WERSALU