Beausire niezwykłem wejściem przez kuchnię chciał uprzedzić Oliwję, aby się miała na baczności. Beausire nie wiedział nic o sprawie z naszyjnikiem, lecz wiedział aż nadto wiele o balu w Operze i o wizycie u Mesmera, co wystarczało, aby Oliwja potrzebowała się ukrywać.
I uczynił rozsądnie: młoda kobieta, leżąc właśnie na kanapie z romasidłem jakiemś w ręce, usłyszała szczekanie psów, zerwała się i wyjrzała na podwórze, a spostrzegłszy Beausire‘a w towarzystwie, nie wybiegła doń, jak to zwykle czyniła.
Na nieszczęście dwa gołąbki znajdowały się blisko szponów sępa. Trzeba była zarządzić śniadanie, a niezbyt mądry ani sprytny lokaj kilkakrotnie zapytał, czy po zlecenia ma iść do pani.
Na wyraz „pani“, psy gończe nadstawiły uszu, żartowały z ukrytej damy, będącej dla pustelnika osłodą wszystkich radości, jakich dostarcza samotność i pieniądze! Beausire pozwalał żartować, lecz Oliwji nie pokazał.
Podano sute śniadanie. Przy deserze, kiedy w głowach już trochę się mąciło, postanowili agenci prowadzić grę w otwarte karty.
Zwrócili rozmowę zręcznie na to, że przyjemnie jest odnajdywać dawnych znajomych.
Beausire, otwierając butelkę doskonałego likieru, zapytał nieznajomych, kiedy i gdzie go już widzieli?...
— Byliśmy — odparł jeden — przyjaciółmi jednego z pańskich wspólników przy pewnej sprawie... w ambasadzie portugalskiej.
Beausire zbladł.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/601
Ta strona została przepisana.
XLV
GOŁĄBKI W KLATCE