— Beausire opowiedział cale niefortunne zajście; Cagliostro słuchał w milczeniu.
— Zgubiona — rzekł po chwili.
— Wyratuj pan ją, wyratuj! — zawołał, padając w powozie na kolana — a jeżeli ją jeszcze kochasz, będzie twoja.
— Mój przyjacielu — odparł Cagliostro — mylisz się, nigdy nie kochałem panny Oliwji; miałem tylko pewien cel: chciałem wyrwać ją z tego życia, pełnego orgij, w jakie ją pogrążyłeś.
— Ale... — rzekł zdziwiony Beausire.
— Dziwi to pana? Wiedz więc, że jestem syndykiem pewnego stowarzyszenia mającego na celu wyrwanie z kałuż tych, którzy mogą być jeszcze uleczonymi. Odbierając panu Oliwję, byłbym ją wyleczył, dlatego też ją odebrałem.
— Tembardziej panie, wyratuj ją!
— Chętnie spróbuję, ale zależeć to będzie od ciebie, Beausire.
— Żądaj pan mego życia.
— Tak wiele żądać nie będę. Powróć ze mną do Paryża, a jeżeli zawsze słuchać mnie będziesz, wyratujemy może twoją kochankę. Kładę tylko jeden warunek.
— Jaki? panie?
— Powiem to panu w drodze do Paryża.
— Przyjmuję zgóry... byle zobaczyć Oliwję!
— O tem właśnie myślę; za dwie godziny zobaczysz ją.
— I ucałuję?
— Tak sądzę; powiesz jej, co ci każę.
Beausire i Cagliostro skierowali się w stronę Paryża.
Po dwóch godzinach było to już wieczorem, dogonili pierwszy powóz; po godzinie kupił Beausire za pięćdziesiąt luidorów pozwolenie agentów dla ucałowania i pomówienia z Oliwją.
Agenci podziwiali gorącą tę miłość; liczyli na pięćdziesiąt luidorów przy każdej większej stacji.
Lecz Beausire nie zjawił się więcej, gdyż powóz Cagliostra szybko pomknął do Paryża, gdzie tyle przygotowywało się wydarzeń.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/609
Ta strona została przepisana.