— Mój przyjacielu — wyrzekła — czego żądasz ode mnie?... Czy masz co do powiedzenia. Czas uwięzionej, która ma przed sobą niedaleką swobodę jest drogim. W każdym razie, wyznać muszę, wybrałeś pan nie zupełnie odpowiednie miejsce na rozmowę.
Dozorca ani słowa nie odpowiedział, dla bardzo prostej przyczyny, bo nie rozumiał, co do niego mówiono. Usiadł sobie spokojnie w kącie i czekał.
— Ależ — zapytała Joanna — co my dalej robić będziemy.
I myśl, że ma do czynienia z warjatem przestraszyła ją bardzo.
— Czekamy na pana Doillot — odpowiedział.
— Przyznać pan musisz — odpowiedziała — że pan Doillot niezbyt odpowiednie wybrał sobie miejsce, jeżeli ma wręczyć listy mi z Wersalu, każe nieco długo na nie czekać. Nie!... w tem musi być coś innego!...
Nie zdążyła dokończyć słów tych, gdy wtem, drzwi, których istnienia w celi przypuszczać nawet nie mogła, otworzyły się przed nią.
Drzwi te były szczelnie złączone ze ścianą, tak, że dla osób, nie wiedzących o tym mechanizmie, mogło się to wydać jakimś nadprzyrodzonym wypadkiem, wywołanym za pomocą magji. Poza drzwiami tajemniczemi było kilkanaście schodków, które brały swój początek w korytarzu, źle oświeconym, tu jednak powietrze było już lepsze, wiatr przewiewem swoim napełniał całe przejście.
Joanna, powstawszy na palce, zauważyła poza korytarzem obszerne miejsce, pełne rojącego się tłumu kobiet i mężczyzn o oczach błyszczących.
Był to dziełem jednej chwili, Joanna mogła to raczej uważać za zjawisko; nie zdążyła ochłonąć jeszcze z pierwszego wrażenia, gdy ujrzała przed sobą na trzecim stopniu schodków trzech ludzi.
Poza temi osobistościami widniały bagnety, świecące i połyskujące, podobne raczej do gromnic.
Tajemnicze drzwi przymknęły się i tylko trzech mężczyzn wkroczyło do celi, zajmowanej przez Joannę.
Ta doznawała różnorodnych uczuć: zdziwienia, niepokoju i przestrachu.
Dozorcę, który przed chwilą zdawał się w niej nie
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/655
Ta strona została przepisana.