dą twarz Marji Antoniny, której zdawało się, że Charny oddala się na zawsze.
Przy bramie pałacowej czekały dwa powozy.
Andrea wsiadła pierwsza, a gdy Charny za nią chciał wsiąść, rzekła:
— Zdaje się, że pan wyjeżdża do Pikardji?
— Tak, pani — odparł Charny.
— A ja jadę, gdzie pochowana jest moja matka. — Żegnam.
Charny skłonił się w milczeniu. Konie uniosły tylko Andreę.
— Zostajesz pan ze mną, aby mi oznajmić, żeś moim wrogiem? — zapytał Olivier Filipa.
— Nie, hrabio — odparł Filip — nie jestem twoim wrogiem, lecz twoim szwagrem.
Olivier podał mu rękę, wskoczył do powozu i odjechał.
Filip, pozostawszy sam, załamał ręce i rzekł głucho:
— Boże mój! czy zachowujesz dla tych, którzy na ziemi spełniają swą powinność, trochę radości w niebie? Radości! — powtórzył, patrząc na pałac — ja mówię o radości! Ja! Ci tylko mówić mogą o radości, którzy spodziewają się, że spotkają w niebie serca kochające. Tu już nikt mnie nie kocha, nie mogę więc nawet życzyć sobie śmierci!
Spojrzał na niebo bez urazy, lecz z lekkim wyrzutem chrześcjanina, który zaczyna wątpić, i znikł, jak Andrea, jak Charny; znikł w huraganie, który podkopał tron, niszcząc tyle czci i miłości.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/669
Ta strona została przepisana.
KONIEC