— Nie otworzę.
— Ależ, przyjacielu, czy nie wiesz, że Laurent otwiera nam zawsze?
— Kpię sobie z pana Laurenta; ja rozkaz spełniam i basta.
— Któż więc jesteś?
— A wy co za jedne?
Pytanie było niegrzeczne, lecz trzeba było odpowiedzieć.
— Jesteśmy damy z otoczenia Jej Królewskiej Mości, mieszkamy w zamku i wracamy do siebie.
— Otóż ja, moje panie, jestem szwajcar rodowity, z pierwszej kompanji Salischmade i nie myślę wam otworzyć.
— Boże — szepnęły kobiety, z których jedna zacisnęła ręce ze złością.
Nareszcie przezwyciężywszy się:
— Mój przyjacielu — dodała — pojmuję że musisz słuchać rozkazu, powinność to honorowego żołnierza. Ale proszę cię, zawołaj Laurent‘a, który zapewne znajduje się gdzie blisko.
— Nie mogę ruszyć się z miejsca.
— To poślij kogokolwiek.
— Niema tu nikogo.
— Zmiłuj się!
— E! do licha, moje panie, nocujcie sobie w mieście. Korona wam z głowy nie spadnie! Gdyby mi zamknęli drzwi koszar przed nosem, dałbym sobie radę, znalazłbym sobie schronienie i wy tak zróbcie...
— Żołnierzu, słuchaj co ci powiem — odezwała się starsza rezolutnie — dwadzieścia luidorów do ręki, jeżeli otworzysz.
— I dziesięć lat więzienia; dziękuję uniżenie! Czterdzieści osiem liwrów na rok, to trochę za mało.
— Zostaniesz sierżantem!
— Tak, a ten co mnie tu postawił, każe mnie rozstrzelać; dziękuję!
— Któż cię tu postawił?
— Król.
— Król! — powtórzyły damy przerażone — jeżeli tak, to jesteśmy zgubione!
Młodsza od zmysłów odchodziła.
Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/68
Ta strona została przepisana.