Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/93

Ta strona została przepisana.

ku 1774, tylu francuzów zapałało miłością do małżonki delfina, czemużby i pan de Tarerney nie mógł przecierpieć trochę z tej samej przyczyny?
Nic nie mogło podać w wątpliwość tego przypuszczenia pięknego dziewczęcia, przedzierzgniętego w kobietę i krółowę.
Marja Antonina przypisała westchnienie Filipa zwierzeniu. jakie mógł był uczynić siostrze.
Hrabia d‘Artois zbliżył się do Filipa, a królowa tymczasem naradzała się z Andreą nad przybraniem sukni myśliwskiej.
— Czy naprawdę ten Washington jest tak wielkim człowiekiem? — zapytał hrabia d‘Artois.
— Z pewnością. Wasza Wysokość.
— A jakie wrażenie sprawiali tam francuzi?
— Jak najlepsze, anglicy jak najgorsze.
— Pan, kochany panie de Taverney, jesteś zwolennikiem nowych poglądów; czy jednak zastanowiłeś się nad pewną rzeczą?
— Nad jaką. Wasza Wysokość? Przyznaję, że tam wśród zielonych przestrzeni, w stepie, nad brzegami jezior olbrzymich, nie miałem często czasu na zastanawianie się nad wielu rzeczami.
— Naprzykład nad tą, że nie przeciw indjanom i nie przeciw anglikom tam walczyłeś?
— A przeciw komu. Wasza Wysokość?
— Przeciw sobie samemu, panie de Taverney.
— To jest bardzo prawdopodobne.
— Przyznajesz?...
— Przyznaję, to niefortunny skutek wypadku, który ocalił monarchję.
— Tak, lecz może on stać się groźnym dla tych, co ciosu uniknęli zrazu.
— Niestety!... Wasza Wysokość...
— A wiesz, dlaczego ci pomagać będę ze wszystkich sił moich?...
— Z jakiejkolwiek stanie się to przyczyny, najżywszą będę miał za to wdzięczność dla Waszej Królewskiej Wysokości.
— Dlatego, kochany panie de Taverney, że nie należysz do bohaterów otrąbionych po naszych rynkach. Nieznanym jesteś w Paryżu i dlatego cię kocham, co najmniej... daję