wisiały, przybite ćwiekami, ciała złodziei, morderców i chrześcjan, jednaką karą dotkniętych. Neron sądził zrazu, że czarownica któregoś z tych trupów do swych praktyk użyje; ale przeszła koło nich nie zatrzymując się i uklęknąwszy na małej wyniosłości, zaczęła, jak hjena, grzebać dół rękami; potem w wykopaną jamę wsypała resztki ogniska, przyniesionego w amiantowej tkaninie, przegryzła arterje szyi czarnej owcy i krwią, która popłynęła obficie, przygasiła tlejące jeszcze węgle.
W tej chwili księżyc spowinął się chmurą, jakby nie chcąc być świadkiem ohydnej sceny.
Chociaż jednak ciemność okryła górę, Neron widział, jak przed wieszczbiarką zjawił się wyrosły z jamy cień, z którym przez kilka chwil szeptała pocichu; przypomniał sobie wówczas, że właśnie w tem miejscu została pogrzebana zaduszona za liczne morderstwa czarownica Kanidja, o której mówią Horacjusz i Owidjusz i nie wątpił, że to z jej cieniem przeklętym rozmawiała Lokusta. Po chwili mara znikła pod ziemią, księżyc znów zajaśniał na niebie i Neron spostrzegł zbliżającą się do niego wybladłą i drżącą Lokustę.
— Cóż więc? — zapytał.
— Cała moja sztuka jest tu bezsilna — odparła czarownica ponuro.
— Jakto... więc nie posiadasz trucizn niezuwodnie śmiertelnych?
— Na moje trucizny ona posiada broń niezwalczoną.
— Znasz więc tę, której śmierć przeznaczyłem?
— To twoja matka.
Neron zmarszczył czoło, milczał przez chwilę, poczem rzekł zimno:
Strona:PL Dumas - Neron.djvu/107
Ta strona została przepisana.