Strona:PL Dumas - Neron.djvu/122

Ta strona została przepisana.

ze stromej góry. U podnóża tej góry natknęła się na ostry kamień, uczuła ból przejmujący, aż wreszcie zapadła w zupełną niepamięć.
Gdy przyszła do siebie, była noc jeszcze; leżała na brzegu owinięta szerokim płaszczem; a człowiek jakiś, klęczący obok, unosił jej głowę.
Podniosła oczy ku zbawcy, poznała starca, którego widziała w przedsionku biesiadnej komnaty.
Była to ta sama postać łagodna, czcigodna, cicha, tak, iż mniemała, że wciąż jeszcze marzy.
— Mój ojcze! — wyszeptała — zawołałeś mię do siebie — i oto jestem. Ocaliłeś mi życie — wyjaw mi przeto swe imię, bym mogła je błogosławić...
— Imię moje Paweł — odrzekł.
— Kto jesteś?
— Apostoł Chrystusa.
— Nie rozumiem cię, — rzekła Aktea — ale mniejsza o to — ufam ci, jak ojcu. Prowadź mię, gdzie zechcesz, a pójdę bez wahania.
Starzec wstał i powiódł ją za sobą.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.