stronne izby. Podróżni nasi szli wciąż za Sylasem, znającym snać doskonale miejscowość. Aktea postępowała z obawą, doznając dziwnego przygnębienia. Nagle stanęła przerażona, chwytając jedną ręką kraj płaszcza Pawła, a drugą wskazując mu długie rzędy grobów, wykutych w ścianach podziemia. Jednocześnie w głębi tych ponurych ścian ujrzeli kobiety w białych szatach, przesuwające się jak widma z pochodniami w ręku i dążące w jedną stronę. Po chwili usłyszeli śpiew chóralny, tak uroczy i słodki, że zdał się być pieniem aniołów. Tu i ówdzie lampy, przytwierdzone do słupów, zaczynały drogę rozjaśniać; groby ukazywały się coraz liczniej, coraz więcej przesuwało się cieniów, coraz wyraźniej wpadały w ucho śpiewy. Zbliżali się do podziemnego miasta, a jego okolice zaczynały zaludniać się żyjącymi i umarłymi. W wielu miejscach leżały rozsypane po ziemi lilje i róże, odpadłe od wieńców i smutnie więdnące zdala od powietrza i słońca. Aktea zbierała te biedne kwiaty, dzieci dnia i światła, jak ona i jak ona żywcem zagrzebane w grobie, a łącząc je z sobą, ułożyła bukiet bezwonny i blady, tak jak na szczątkach minionego szczęścia budujemy nadzieję przyszłości. Nakoniec, w zakręcie jednej z tysiąca dróg labiryntu, ujrzeli rozległą przestrzeń, jakby podziemną bazylikę, oświeconą lampami i pochodniami, napełnioną tłumem mężczyzn, kobiet i dzieci. Gromada młodych dziewic, okrtych długiemi, białemi zasłonami, napełniała sklepienia pieśniami, które Aktea już słyszała. Jakiś kapłan przygotowywał się do sprawowania obrzędu Bożych tajemnic, lecz zbliżywszy się do ołtarza, zatrzymał się nagle i obracając się ku wiernym, rzekł jakby w natchnieniu:
— Jest między nami godniejszy ode mnie do
Strona:PL Dumas - Neron.djvu/151
Ta strona została przepisana.