Strona:PL Dumas - Neron.djvu/168

Ta strona została przepisana.

się na wszystkie strony, a sądząc, że nikt jej nie widzi, opuściła ręce z wyrazem znużenia, westchnęła, z oczu jej płynąć zaczęły strumienie łez; potem z uczuciem głębokiej odrazy zbliżyła się do łożnicy. Zaledwie jednak stąpiła na pierwszy stopień, cofnęła się, wydając przeraźliwy krzyk, spostrzegła bowiem, wśród zwojów purpurowej kotary, wybladłą twarz Aktei, która widząc się odkrytą, jednym skokiem, jak tygrysica, rzuciła się na rywalkę. Tamta zbyt była słabą istotą, by mogła uciekać lub się bronić; padła więc na kolana, wyciągając ręce i ze drżeniem patrząc na błyszczące ostrze sztyletu; po chwili promień nadziei ożywił jej oczy.
— Czyś to ty, Akteo? ty? — zapytała.
— Tak jest, to ja! — odparła. — Ale kto ty jesteś? Czyś Sabina, czyś Sporus? Czyś mężczyzna, czy kobieta?... Mów! odpowiadaj...
— Niestety! niestety — szepnął eunuch, padając u nóg Aktei — nie jestem ani jednem ani drugiem.
I zemdlał.
Aktea zdumiona opuściła sztylet.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do komnaty weszli niewolnicy, aby ustawić dokoła łoża posągi bóstw małżeńskich. Spostrzegłszy zemdlonego Sporusa, nachyloną nad nim kobietę, bladą, z płonącym wzrokiem, a obok leżący sztylet, domyślili się zamachu. Porwali tedy Akteę i wtrącili do lochów pałacu, obok których przechodziła niedawno, gdy ją Lucjusz przywołał do siebie, a skąd ją tak żałosne wówczas dochodziły skargi.
Znalazła się tam razem z Pawłem i Sylasem.
— Czekałem na ciebie — rzekł Paweł.