— A jednak — mruczał Neron po grecku, szukając ostrzem sztyletu miejsca właściwego do zadania ciosu, przyczem dłoń mu dygotała konwulsyjnie — jednak nie godzi się, żeby Neron nie miał umrzeć... O świecie... jak wielkiego tracisz we mnie artystę....
Nagle zatrzymał się, wyciągnął szyję, najeżyły mu się włosy, krople potu wystąpiły na czoło, bo rozległ się nowy hałas u drzwi; słuchał przez chwilę, potem zacytował wiersz Homera:
„Już słyszę tentent szybkonogich rumaków...“
W tej chwili wpadł do izby Epafrodites.
Nie omylił się Neron — przybyła pogoń szukająca go.
Ani chwili czasu nie było do stracenia, jeżeli chciał uniknąć hańbiącego zgonu. Odprowadził Epafrodita na stronę, kazał mu przysiądz na Styks, że nie wyda jego głowy nikomu, raczej go spali całego, potem wyciągając sztylet powtórnie, oparł ostrze jego na szyi.
Znowu rozległ się hałas, ale tym razem bliższy, groźniejszy. Wówczas Epafrodites uchwycił rękę Nerona, uzbrojoną sztyletem i pchnął ją tak, że żelazo aż po rękojeść utkwiło w szyi, potem wybiegł ze Sporusem z izdebki, drzwi zamykając za sobą.
Neron krzyknął przeraźliwie, wyrwał z rany i daleko rzucił od siebie sztylet, przypadł na jedno kolano, potem na drugie; wsparłszy się lewą ręką o ziemię, usiłował prawą zatamować krew, która mu bluzgała przez palce; obejrzał się po raz ostatni dokoła z wyrazem niewysłowionego przerażenia, a widząc się samotnym, upadł na ziemię z przeciągłym jękiem.
W tej chwili we drzwiach ukazał się centurjon.
Strona:PL Dumas - Neron.djvu/218
Ta strona została przepisana.