atlecie i podnieść go z ziemi, rzucił wokoło siebie spojrzenie, jakby pytał ów tłum zdziwiony, czy znajdzie się wśród niego kto tak zuchwały, iżby mu śmiał zaprzeczyć zwycięstwa. Ale nikt nie uczynił poruszenia, nikt słowa nie wyrzekł, więc wśród najgłębszego milczenia Lucjusz postąpił ku trybunie prokonsula, który podał mu wieniec.
W tej chwili dało się słyszeć kilka oklasków, nietrudną jednak rzeczą było odgadnąć, że te oznaki uznania dawali majtkowie okrętu, na którym przyjechał Lucjusz.
A jednak ogarniające tłum uczucie nie miało nic nieprzyjaznego dla młodego Rzymianina: raczej jakby przesądna trwoga ogarnęła wszystkich. Ta siła nadludzka obok takiej młodości, przypominała cuda bohaterskich wieków. Imiona Tezeusza, Pirytousa, były we wszystkich ustach, a chociaż nikt nie udzielił swej myśli drugiemu, każdy gotów był uwierzyć w obecność półboga.
Ten hołd publiczny, to przeczuciowe uznanie dziwnej wyższości, to jakby uniżenie się niewólnika przed panem, otoczyło młodego Rzymianina nieziemskim prawie urokiem. Gdy więc wychodził z cyrku, wspierając się z jednej strony na ramieniu Amiklesa, a z drugiej ręką opasując szyję Sporusa, cała ta ciżba szła za nim aż do domu, skupiona, ciekawa, ale zarazem tak bojaźliwa i milcząca, że cały orszak zdawał się być raczej pogrzebowym, niż triumfalnym pochodem.
U bram miasta, młode dziewczęta i kobiety, które nie mogły uczestniczyć w widowisku, oczekiwały na zwycięzcę, trzymając w pogotowiu laurowe gałązki. Lucjusz szukał oczyma Aktei między jej towarzyszkami; ale czy to ze wstydu, czy też z obawy, nie ukazała się tutaj. Podwoił więc kroku, sądząc, że młoda Koryntjanka oczekiwała
Strona:PL Dumas - Neron.djvu/44
Ta strona została przepisana.