uniosła rękę do wieńca, odwiązała go od czoła, lecz nie mając sił do rzucenia go kochankowi, upuściła przy swych nogach i łkając, padła na piersi ojca.
Zazajutrz, o świcie, złocista biremma unosiła się na fałach Korynckiej odnogi, lekka i czarowna jak statek Argo; unosiła ona drugą Medeę, niewierną krajowi i ojcu: na przodzie statku, blada, drżąca Aktea, stojąc przy Lucjuszu, przypatrywała się znikającemu w oddali pasmu gór Cyteron, o które opiera się Korynt. Z nieruchomą żrenicą, z wpółotwartemi usty stała, dopóki tylko widzieć mogła miasto, wieńczące pagórek i cytadelę, panującą nad niem. Gdy zaś miasto rozpłynęło się w modrym obłoku, gdy cytadela również się rozwiała, w majaczące ledwo zarysy, i te następnie zanurzyły się w morzu, z piersi jej wyszło westchnienie, wydarł się jęk żałosny i dziewczę padło w objęcia Lucjusza.
Wróciwszy do przytomności, Aktea znalazła się w głównej kajucie okrętu. Lucjusz siedział przy łożu, na które ją podczas omdlenia przeniesiono, podtrzymując jej głowę, a w kącie, na purpurowym, złotem przetykanym kobiercu, spała w krąg zwinięta tygrysica. Była już noc; przez otwór sufitu ukazywał się wspaniały błękit nieba Jonji, osypany gwiazdami. Tak lekko unosiła biremna, że zdała się ogromną kolebką, którą usłużne morze bujało, jakby łoże dziecięcia; cała zresztą uśpiona natura tak była powabna i urocza,