— Boski cezar pragnie widzieć Akteę — ozwał się łagodny głos młodego niewolnika, który przed chwilą drzwi otworzył.
— Sporus! — zawołała Aktea ze zdziwieniem.
— Sporus! — powtórzyła Agrypina, okrywając głowę swą stolą.
— Cezar czeka — rzekł niewolnik po chwili milczenia.
— Spiesz się! — rzekła Agrypina.
— Idę... — szepnęła Aktea.
Okrywszy się zasłoną i płaszczem, Aktea udała się za Sporusem.
Po przejściu licznych części pałacu, których Greczynka jeszcze nie znała, przewodnik otworzył drzwi złotym kluczem i klucz ten oddał jej, aby mogła sama powrócić.
Znaleźli się w teraz w ogrodach Złotego Pałacu. Aktei wydało się, że jest gdzieś za miastem, tak rozległy i wspaniały widok roztoczył się przed jej oczyma. Przez gęstwę drzew ukazywała się wielka przestrzeń wody, podobna do jeziora, a za nią, w niebieskawej, usrebrzonej światłem księżyca dali, wystrzelały kolumnady pałacu. Powietrze było czyste — ani jeden obłok nie plamił niebieskiego przezrocza; jezioro zdawało się wielkiem zwierciadłem, a ostatnie głosy Rzymu, blizkiego uśpienia, gasły w przestrzeni. Sporus i młoda dziewica, oboje w białych szatach, zdawali się dwoma cieniami, błąkającemi się po Elizejskich polach.
Nad brzegami jeziora, na przestronnych smugach, opasujących lasy, jakby w afrykańskich sa-