Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/116

Ta strona została przepisana.

wrócił smutny w milczeniu do swojéj bandv!
Po wieczerzy, Żakomo bardziej z nałogu aniżeli przez bojażń jakiego niebezpieczeństwa, postawiwszy straż, wszystkim pozwolił udać się na spoczynek. Sam zaś rozesłał swój płaszcz na ziemi, utulił się, i wkrótce wszyscy posnęli.
Bandyta który był na straży ledwo jeszszcze od kwadransa czuwał, a już sen go niezmiernie zaczął morzyć; jego oczy mimowolnie kleiły się, zmuszonym był chodzić ciągle ażeby nie zasnąć stojąc, gdy głos przyjemny i smutny wymówił jego imie. Obrócił się i zobaczył Marją.
— Luidgi, rzekła, to ja, nie lękaj się.
Luidgi skłonił się jéj z uszanowaniem.
— Biédny chłopcze, mówiła dalej, jesteś senny, znużony, a jednak musisz czuwać.
— Taka jest wola dowodzcy, odpowiedział Luidgi.
— Posłuchaj, rzekła, ja.... ja gdybym