Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/144

Ta strona została przepisana.

ły się tylko rozrzucone jego nogi, które stulił prędko i znikł.... Byłem prawie o dziesięć tylko kroków od nich, oddalając się corez ani prędzéj ani wolniéj jak bieg wody, ściskając moje wiosło tak, iż zdawało się że zaraz rozpęknie, wołałem: O Boże Bogów! potrzebaż abym na ten raz nie umiał pływać!
»Znów jednak wkrótce się ukazał. Tą razą trzymał już on ją za włosy; biédaczka, była bezwładną: a i mojemu panu także nie bardzo było słodko, djabelnie musiało być jemu trudno utrzymać się na wodzie, gdyż ona nie mogła poruszyć ani ręką ani nogą, i była tak ciężką jak ołów. Podniósł głowę chcąc zobaczyć, z któréj strony bliżéj do brzegu i postrzegł mnie. «Kantillon! zawołał, do mnie!» wysunąłem się jak mogłem z czółna wyciągając do niego wiosło; lecz, uich! potrzeba było jeszcze ze trzy stopy.... — Do mnie, powtarzał, do mnie! Krew we mnie psu-