jeżeli ona ożyje; ty zaś Kantillonie, mój przyjacielu, mój zuchu, mój wybawco, (ja ciągle wówczas płakałem) biegaj co rychlej po kabryolet.
»Ah! zawołałem, to prawda, a mój Koko!... Rozumie się, jak tylko o nim przypomniałem poleciałem na złamanie karku. Przybywam na miejsce gdzie go postawiłem... ani kabryoletu ani konia, ot tego samego. Nazajutrz Policja nam wynalazła: jakiś amator zawerbował go był do siebie.
»Wracam i powiadam: kiepsko panie, przepadł. «To nic nie znaczy, odpowiedział, schodź po fiakra.» A nasza panna? «Poruszyła raz swoje nóżki.» — Chwała Bogu! Gdy powróciłem z fiakrem panienka zupełnie już przyszła do siebie, tylko nic nie mogła jeszcze mówić. Zanieśliśmy ją do koczyka, — «Woźnico, ulica Bak, numer 31, tylko prędko.«
— Wszak to tu mój panie, panna Mars, numer 58.
Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/149
Ta strona została przepisana.