Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/222

Ta strona została przepisana.

ko odzieżą którą jéj zrywam, więzieniem z którego ją wywalniam. — Dopiéro posłuchaj mojéj rady, tą razą nie chcę ci odmówić: zachowaj twoje filantropiczne reflexie, twoje argumenta scholarne na ocalenie własnego życia; możesz wpaść w rączki Charetta albo Bernarda de Marigny — nie znajdziesz bracie u nich więcéj pobłażania jak jego żołnierze u mnie. Co do mnie, życzyłbym ażebyś nie powtarzał więcej w obecności mojej podobnych bredni: pamiętaj o tém. — Wyszedł.
Chwil kilka panowało milczenie. Marso położył swoje pistolety, które czasu ich rozmowy ponabijał.
— Oh! rzekł on kiwając palcem za odchodzącym; nie wiem czy był ktokolwiek tak niespodzianie bliski śmierci, jak ty człowiecze!.... Wierzaj mi Blanko, gdyby jeden gest, jedno tylko słowo wymknęło mu się, któreby mię przekonało, że cię poznał, zginąłby na miejscu!